Rejs 12/2010 – krótka relacja

Rejs morski nr 12/2010 – krótka relacja.

Start: Kadyks – 03.10.2010

Meta: Puerto Calero (Lanzarote)  – 24.10.2010

Postój Żagle Silnik Mm
212h30′ 142h30′ 111h 684

Załoga zaokrętowana w składzie:

Marek, Adam

Odwiedzane porty: Mahommedia, El Jadida, Essaouira, Graciosa.

Relacja:

Ten rejs całkowicie zdominowała nie najlepsza pogoda w okolicach Maroka. Zrezygnowaliśmy z Gibraltaru i Ceuty.  Zamurowało by nas w Cieśninie i uznaliśmy, że lepiej dać się zamurować w Maroku (bardziej egzotycznie :)). Co też i się stało. Cztery doby spędziliśmy w Mahommedii. Najpierw przechodził duży swell, a potem duży wiatr. W marinie keje są dość lichutkie. My staliśmy “w drugim rzędzie” dziobem między dwiema motorówkami z kotwicą z rufy rzuconą… po prostu za wiele jachtów jak na taką malutką marinę poszukało tu schronienia. Na szczęście nie dogadaliśmy się z Port Controll gdy tu wchodziliśmy (a na prawdę próbowaliśmy), bo by nas nie wpuścili… Tak właśnie odesłali nas “z kwitkiem” z Rabatu.
Mahommedia nie jest zbyt ciekawym miastem – jak to piszą w przewdnikach „nie ma turyście za wiele do zaoferowania”, ale można stąd wybrać się na wycieczkę do Casablanki.
W końcu mogliśmy ruszyć się z Maommedii. Przebiliśmy się (dosłownie) do El Jadidy. Cała dobę pod wiatr i falę.  Była to wycieczka traktorem, po wzburzonym morzu… ale daliśmy radę.

Zanim jednak opuściliśmy Mahommedię wzięliśmy udział w “jachtowym party” zorganizowanym przez sympatycznego bosmana Ahmeda. Było nieco do zjedzenia i znacznie więcej do wypicia. Głównie wino, ale mocy dodawał trunek ze Słowenii i własnej roboty “rabarbarowy killer” z Francji. Było międzynarodowo i wesoło. Dobrze, że imprezę zakończył deszcz, bo poranek byłby bardzo ciężki… a tak był tylko ciężki.

Aha – wygarnęliśmy Francuzom wszystko co sądzimy o ich celnikach. A co!

El Jadida – tu dopiero poczuliśmy klimat Maroka. Ciekawe mury Mediny (która nie jest jeszcze „turystyczna”), targ rybny, dobre jedzenie, owoce i straszliwy bałagan i tłok wszędzie! I wszechobecna muzyka… za głośna… uhlaaaghullaahaaanaaahhaaannaaajjjjj… Wybraliśmy się całą załogą na obiad. Były tadżiny i mięso mielone i już nie pamiętam co jeszcze – ale z pewnością wszystko było smaczne :)

Następny port to Essaouira. Tu już jest bardziej turystycznie. Łatwiej znaleźć jedzenie fastfoodowe niż marokańskie. Za to medina jest ogromna (można się zgubić-potwierdzamy) i handel kwitnie.

Z Essaouiry wypłynęliśmy 15.10 wieczorem z dobrym wiatrem, który niestety “zdechł” po dobie… ale fajnie się płynęło baksztagiem, a potem fordewindem. Potem cisza na morzu, a u nas “pyrpyr” silnika. Dni były słoneczne, a noce… ech… noce piękne. Do północy księżycowe, a potem gdy księżyc zachodził gwieździste “że hej”!

Pierwszą wyspą kanaryjską była Graciosa. Oj lubimy, lubimy. Stanęliśmy na kotwicowisku. W marinie potrzebne było jakieś “autorisation”, które w zeszłym roku nie było konieczne. To i lepiej, że nie mieliśmy, bo klimat na kotwicowisku był „przedni” Stało mnóstwo jachtów, a wieczorem zostało zorganizowane “beach party”. Było ciekawe jedzenie i turniej gry w bule.  Plaże na Graciosie są ładne, piaszczyste, a  woda miała 23 stopnie…

Rejs zakończyliśmy w bezdusznym Puerto Calero na Lanzarote.

Nasze zdjęcia z rejsu w GALERII

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.