Grenlandia-odcinek V-czyli skąd nam niewieje?

Tym razem bez zdjęć – rejs musiał przyspieszyć i nie było kiedy przygotować… za to jest relacja.. i to jaka!

Część V

Nuuk czyli stolica

Stajemy przy nabrzeżu przemysłowym, bo na Grenlandii marin nie ma, a w każdym razie żadnej dotąd nie spotkaliśmy. Odwiedza nas „kontrola portowa”, cokolwiek to znaczy, w ilości jeden i prosi o przecumowanie, podobnie jak stojący obok jacht ze szwajcarską banderą.

Powodem ma być statek, który tu dzisiaj wejdzie. Nasi sąsiedzi to robią i stają tuż przy nas /?/, my nie zdążyliśmy, kiedy dotarła do nas wiadomość, że owszem, statek przyjdzie, ale w przyszłym tygodniu. Drobna różnica. Spokojnie zostajemy, gdzie jesteśmy(*), wypełniamy prowizoryczną informację, po raz pierwszy tutaj: kto, po co, skąd, dokąd, ile osób itp. itd. i po „ogarnięciu się” i śniadaniu skutecznie szukamy prysznica. Prysznic zaczyna nam wchodzić w krew. Fanaberia jakaś, psiakość. Kto to widział, żeby co drugi dzień się kąpać. No i forsy ile tracimy?! Na szczęście kolejny etap może być trzydobowy, to i przyoszczędzimy trochę.

A w Nuuk upał, kurz, hałas i samochody. Ludzie, zwłaszcza młode kobiety, wyglądają „stołecznie”. Niech sobie teraz każdy podłoży pod to określenie, co mu jego doświadczenie podpowiada. Dla mnie wyglądają „stołecznie” i już. A to, co trzeba podkreślić i co powinno się znaleźć już w pierwszej relacji, to że ludzie niezwykle uprzejmi i mili. Błyskawicznie, właściwie tak na pierwszy rzut oka rozpoznają, żeśmy nietutejsi /po czym, do licha?/ mówią : hej, haj i jakoś tak, uśmiechają się, bije z nich życzliwość. Jak można być takim mając takie zimy, tyle muszek i komarów? W Nuuk sprawdzam mimo woli „głębokość” tej życzliwości. Szukam mianowicie banderki, z każdego rejsu staram się przywieźć lokalną banderę. Bezskutecznie zeszliśmy sklepy w poprzednich miejscowościach, więc może w Nuuk? Raz nic, drugi raz nic, kierują mnie z jednego sklepu do drugiego. W desperacji wchodzę do „Kalaallit Forsikring Sillimmasiisarfiat”/co to do licha jest?!/ i angielszczyzną, która wywołuje panikę w oczach mego rozmówcy pytam o banderkę. To co widzę w tych oczach chwilę potem jest – jak sadzę, ale pewności w tej sprawie żadnej nie mam – wyrazem współczucia, mam nadzieję, że tylko z powodu mojej banderkowej, tak trudnej do zrealizowania chcicy. Miły pan, Hans Boelstoft Jørgensen,Sillimmasiisistsisartoq Assurandør/Insurer – tu muszę podać jego nazwisko, by nie wyjść na niewdzięcznika, a i gość był niesamowity, tłumaczy coś długo. Rozumiem z tego piąte przez dziesiąte, przyjmijmy że raczej przez dziesiąte, po czym przyjrzawszy mi się odchodzi, mową ciała dając mi nadzieję, że nie ostatecznie. Słyszę, jak dzwoni kilkakrotnie gdzieś i po dłuższej chwili wraca z mapą, kartką z adresami, telefonami i nazwami trzech firm, po czym objaśnia, że sprawdził, mają tam banderki, pokazuje, jak tam trafić, martwi się, że daleko i że nie mam samochodu. Dębieję z zaskoczenia. Dziękuję po polsku, niemiecku, rosyjsku, angielsku i czesku wychodzę tyłem, jak pańszczyźniany chłop z dworu, bijąc pokłony i śląc uśmiechy. Potykam się z wrażenia na schodach, oddech łapię dopiero na ulicy. Czuję się wspaniale i nieswojo, bo przez sekundę wyobrażam sobie, jakby to było u nas.
Nie idę pod wskazane adresy, chcę obejrzeć centrum handlowe, bo blisko, a potem musiałbym drogi nadłożyć. Zaglądam do sklepu z pamiątkami i co widzę? Banderki, większe, mniejsze, do wyboru. Dobry dzień mam dzisiaj. A skoro idzie mi tak dobrze, to pytam ekspedientkę o jakąś galerię artystyczną. Jak udało mi się to wytłumaczyć, czy może raczej jak ona potrafiła pojąć co mówię? Tego nie wiem, ale adres, mapę z odpowiednim zaznaczeniem i uśmiech dostaję. Wychodzę z centrum handlowego, rozglądam się, żeby odnaleźć się na mapie, kiedy obok staje owa ekspedientka i prowadzi mnie na skróty do poszukiwanej galerii. Towarzysko milczę przez całą drogę, ona musi ryczeć w duchu, na końcu drogi powtarzam rytuał z podziękowaniami, co sprawia, że – jak mi się wydaje – odchodzi szybciej niż powinna. W galerii wszystko się powtarza. Wracam z tarczą! Dość wrażeń, jak na jedno przedpołudnie. Wracam na jacht, kapitan zrobił pranie, wysłał poprzednią korespondencję, czekamy na żeńską część załogi.
Ciąg dalszy na morzu, albo w kolejnym porcie.
Z Nuuk wyszliśmy w towarzystwie kontenerowców. Morze przyjazne, pozwala na dopiski. Chciałbym napisać, że na morzu dzień jak co dzień, ale nie byłaby to prawda. Noc jasna, czysta, widoczność znakomita. Mgły są wspomnieniem /odpukajcie za nas w niemalowane/. Po bezpiecznej wachcie i odespaniu jej gramolę się z koi i pierwsze co widzę, to czyjeś gołe ramiona. Chyba jeszcze śpię. Ale nie! Bożena w bluzce bez rękawów, Kasia opala się na dziobie! Gdzie ja jestem? Normalnie, Grenlandia. Słońce dziewczyny rozbiera, a „dziewczyny lubią brąz” – jak śpiewa Ryszard Rynkowski. Coś przyczepili się do mnie ci piosenkarze i rozmaite melodie. Od kilku dni kotłuje mi się w głowie walc z „Nocy i Dni”. Jeden z najpiękniejszych, jakie znam, ale brzmi niedobrze. Żegluga pogodna, nastrój pogodny, wiatr „męski”, nie będę objaśniał, sami wiecie, albo bez wiatru.
Skąd nam nie wieje? – pyta Artur. A nie wieje nam od rufy. Nie można mieć wszystkiego naraz. Silnik wystukuje swój dieslowski takt, mewy od wielu godzin towarzyszą jachtowi licząc zapewne na łaskawy poczęstunek i zaglądając łakomie, co trzymamy w dłoniach. Foki omiatają łódkę ciekawskim spojrzeniem i natychmiast zapadają w wodę. Na popołudniowej wachcie słyszę hałas z prawej burty, ledwie zdążyłem spojrzeć, jak „coś” wciągnęło mewę pod wodę. Ułamek sekundy. Nie jesteśmy sami na tym morzu.
Słyszę opowieść, z trzecich ust, o wielorybie na jednej z nocnych wacht i o prysznicu, jaki urządził sterniczce. Odważny, skubany. A może to było we śnie? Dumam, jakby tu sprawdzić, co oznacza w senniku, najlepiej egipskim „o wielorybie śnić”(**), ale skąd tu egipski sennik? Może by chociaż jakaś Cyganka? I tego prysznica zupełnie nie rozumiem. Wczoraj brała, mogę potwierdzić.
Z tego nastroju małej wiary i bolszewickiej wręcz podejrzliwości wyrywają mnie okrzyki: wieloryby, wieloryby!!! Są!!! Nie wiem, jak opisać to wrażenie, ale jest piękne. Między pokładowy hałas wchodzi głuchy, głęboki odgłos powolnego sapania i mlaskania spływającej z giganta wody. Grenlandia jest piękna i wieloryby są! Tym się powinna kończyć każda korespondencja. I będzie.
A propos korespondencji. Jak każdy poważny grafoman czytam tylko to, co sam napiszę. Znam wprawdzie kilku profesorów, którzy robią tak samo, ale nie piszą o rzeczach tak zajmujących ani tak ujmująco. Nie wszystko jednak, co znalazło się we wcześniejszych zapiskach dzisiaj bym napisał. Szkoda miejsca na bergowej stronie i uwagi czytelników. Wybaczcie więc kronikarzowi tę warsztatową słabość; każdy dzień jest nowym doświadczeniem.
A samotne wachty, zwłaszcza spokojne, na pokładzie takiego jachtu, jak „Berg” pozwalają ogarnąć myślą więcej, niż z jakiegokolwiek innego miejsca. Oderwane, pojedyncze sprawy układają się w całość, raz ładną, czasem brzydką.
Zwróćcie zresztą uwagę, jakim dziwnym miejscem jest pokład i na to, że nigdy, zwłaszcza na dużej wodzie, nie jesteśmy na nim sami. Nocą przede wszystkim. Ktoś przychodzi i odchodzi, niektórych nie daje się przywołać, choć jeszcze niedawno tu gościli. Ale myślę o kimś, kto zawsze na nim jest, kto cierpi z niepokoju niepozwalającego spać, ale zawsze zrozumie i pogodzi się, choć musi to być dla Niej niezwykle trudne. Machamy tutaj zawzięcie już nie tak zgrabiałymi łapkami i gorącymi sercami do naszych Mam. Ojcowie, wybaczą. Jutro do nich pomachamy. Tak bardziej męsko. Ale zaraz, zaraz … czy można machać gorącym sercem? My machamy. Więc można.
W tym miejscu prywata: pewnego młodego człowieka z Rzeszowa, czytającego nas, uprasza się uprzejmie, aby natychmiast przekazał te słowa swojej Prababci! Wszystkich, którzy znają nasze Mamy prosimy o to samo. Dziękujemy.

Grenlandia jest piękna i wieloryby są!

Kronikarz wyprawy JS

(*) w takich sytuacjach doceniam spokój i brak pośpiechu u Artura… ja już bym pięć razy miejsce zmieniła, albo i w ogóle port… cierpliwość i spokój – dwie cechy konieczne u Kapitana :)

(**)  Nie byłabym sobą gdybym nie sprawdziła: „wieloryba śnić” według sennika egipskiego – „Wieloryb – Masz szansę rozwiązać w końcu swoje problemy”… to dziś zasypiam z nadzieją na spotkanie z wielorybem.