Rejs morski 4/2017

Rejs morski nr 4/2017

Termin: 16.06 – 30.06.2017 /15 dni/700 Mm
Trasa: Narsarsuaq – Narsaq – Qaqortoq – Paamiut – Nuuk – Maniitsoq -Sissimiut – Assiat – Ilulissad

Cena: 3000 PLN
Cena obejmuje:
  • Pobyt na jachcie
  • Prowadzenie jachtu przez uprawnionego kapitana
  • Gaz do kuchenki
  • Ubezpieczenie jachtu
  • Ubezpieczenie od NNW uczestników
Cena nie obejmuje:       
  • Wyżywienia, opłat portowych i paliwa dla jachtu
  • Transportu – dojazd i powrót we własnym zakresie
  • Indywidualnego ubezpieczenia KL
  • Korzystania z płatnych natrysków w marinach
  • Zwiedzania i biletów wstępu
Koszty dodatkowe
Składka na:

  • wyżywienie, 
  • opłaty portowe
  • paliwo do jachtu
równowartość 20-25 Euro za osobę na dzień w lokalnej walucie

  • Zbierana jest przy zaokrętowaniu.
  • Składka ta jest rozliczana na koniec rejsu.
  • Kapitan jest wyłączony ze składki.
Miejsca: czerwonyczerwonyczerwonyczerwonyczerwonyczerwonyczerwony
Rezerwacja: << ZAREZERWUJ MIEJSCE >>

Opis rejsu:

Opis rejsu najlepiej oddają fragmenty relacji Jurka Słabickiego, który żeglował tą trasą na Bergu w 2014 roku. Całość można poczytać na naszej stronie zaczynając od części pierwszej, a kończąc na szóstej https://syberg.pl/2014/07/prawie-raj-gdyby-nie-garsc-komarow-i-malutkie-tesknoty/

„Kto w Was płynął po Morzu Grenlandzkim? A my płyniemy! Kto z Was marzł niemiłosiernie, mókł w grenlandzkim deszczu, dawał się straszyć górom lodowym, wypatrywał oczy mglistą szarą nocą by je ominąć, wyczyniał za sterem wygibasy, by choć trochę się ogrzać? My!
Według miejscowej legendy Bóg po stworzeniu Grenlandii zachwycił się swoim dziełem i jej pięknem i – aby nie była zbyt podobna do Raju – dorzucił garść komarów. Wielka to musiała być garść, co właśnie testujemy oczarowani Grenlandią. A towarzyszą nam miliony muszek razem wciskających się gdzie tylko można: do oczu, uszu, nosa. Poznaliśmy także ich smak. Nie zachwyca.
Tę uciążliwość rekompensują widoki fiordu, otaczających go gór, wody w różnych odcieniach zieleni i błękitu odbijającej niebo, i pokrytej, chwilami dość gęsto różnej wielkości lodowymi górkami, pagórkami, wzniesieniami, wymagającymi czujności i uwagi sternika.
Opuszczamy Narsaq. Fiord zasypany lodem. Dużo tego. Zaczynamy się już przyzwyczajać choć to dopiero początek rejsu. Lód staje się elementem krajobrazu, dominującym. Tę górę weź lewą burtą – mówi Artur. OK, odpowiadam, lewą burtą. Prosta to w końcu komenda. Po niezbyt długim czasie słyszę jednak jego niepokojąco spokojny i jakby trochę zimny, żeby nie powiedzieć – lodowaty – głos – „ale mnie chodzi o tę lodową”.

Wraz z opuszczeniem Narsaq, po przejściu Skovfjordu opuszcza nas też dobra pogoda. Chmur coraz więcej, deszcz z przelotnego przechodzi w ciągły, robi się szaro i mgliście. Wiatr miał być od rufy, prognoza obiecywała fordewind i baksztag, jest bajdewind. Paskudnie. Chciałoby się powiedzieć: „biednemu zawsze wiatr w oczy”, ale to już rzeczywiście byłoby biadolenie. Wachty nocne jednak trudne, mokre, zimne. Dla Artura noc nieprzespana, my w końcu jesteśmy na pokładzie po dwie godziny, potem w śpiwór, a on całą noc na nogach, przy radarze, przy mapach i przy nas. Dzień przynosi ulgę o tyle, że jest jasno. Góry lodowe coraz większe, imponujące wprost, o najdziwniejszych kształtach budzących wyobraźnię.
W Paamiut nasze błagania o prysznic zostały wysłuchane. Niewielki, schludny i czysty hotelik zaoferował nam kilka kabin prysznicowych z gorącą wodą do woli, ręczniki, internet, przestronną kuchnię z kawa, herbatą, sokami w cenie. Też niezbyt wielkiej. W tej chwili niczego więcej do szczęścia nam nie brakuje… chyba, że wieloryba.
Po wyjściu z fiordu /na tej Grenlandii to same fiordy są/ krzyk z pokładu: wieloryb, wieloryb! Mój Boże, gdybyśmy tak szybko i ochoczo reagowali na prośby Artura, jak na wieść o wielorybie!? Nagle pokład roi się od załogi. Ale nas dużo! Cała czwórka! Krzyki, tupot nóg, przepychanki, żeby mieć jak najlepszą pozycję do zdjęcia.

Nuuk czyli stolica. Stajemy przy nabrzeżu przemysłowym, bo na Grenlandii marin nie ma, a w każdym razie żadnej dotąd nie spotkaliśmy. A w Nuuk upał, kurz, hałas i samochody. Ludzie, zwłaszcza młode kobiety, wyglądają „stołecznie”. Niech sobie teraz każdy podłoży pod to określenie, co mu jego doświadczenie podpowiada. Dla mnie wyglądają „stołecznie” i już. A to, co trzeba podkreślić i co powinno się znaleźć już w pierwszej relacji, to że ludzie niezwykle uprzejmi i mili. Błyskawicznie, właściwie tak na pierwszy rzut oka rozpoznają, żeśmy nietutejsi /po czym, do licha?/ mówią : hej, haj i jakoś tak, uśmiechają się, bije z nich życzliwość. Jak można być takim mając takie zimy, tyle muszek i komarów?

Kangaamiut – przekaz tych, co widzieli ją na własne oczy jest, w wielkim skrócie, taki: okolica rzeczywiście piękna, takiej jeszcze nie było. Miejscowość krajobrazowo położona przepysznie i widoki pyszne. Psują je trochę złomowiska. Nasi złomiarze dostaliby tu oczopląsu. Po zatankowaniu paliwa, przy pięknej pogodzie, opuszczamy Kangaamiut.
Cumujemy w Sisimiut, bo po prostu zaczyna brakować wody. Zanim zatankujemy – co? Prysznic oczywiście, w hoteliku. W Sisimiut nie marudzimy długo, akurat tyle, ile trzeba. I w drogę. Goni nas niewielka fala, ściga leniwy wiaterek. Miało być lepiej, ale cieszymy się względnym ciepełkiem. To znaczy dalej mamy na sobie wszystko co przywieźliśmy, lecz już tak nie marzniemy. Sielanka wszakże trwa krótko. Okrążyła nas mgła.

Następnego dnia mgła sobie poszła, wiatr też. Gonimy na silniku. Jest słońce, znowu są góry lodowe. Po brzegach niewielkie osady, sporo motorówek. Jutro około południa powinniśmy być w Ilulissat. Lodu przybywa. Następnego dnia jest wszędzie.
Kapitan sprawia nam niebywałą frajdę podpływając jak tylko się da do czoła lodowca. Na jedną górkę niemal, a właściwie dosłownie wchodzi, bo dziób jachtu unosi się wyraźnie, byśmy mogli być jeszcze bliżej. Można by na nią wyskoczyć; przy niewielkim trudzie dotknąć. Trafia nam się rzadki widok, zwłaszcza z tak bliska: gigantyczna góra się cieli. Mamy w aparatach małego cielaka. I wszystko to pełnym słońcu! To zdecydowanie najpiękniejszy dzień tej wyprawy.
Po fotograficznym szaleństwie do portu. To już niedaleko. Ilulissat, A w porcie ciasno, na środku wrak. Cumujemy wreszcie przy kawałku nabrzeża przemysłowego z cichą nadzieją, że nas nie wyrzucą, bo ruch kutrów duży. Silnik odstawiony, nawigacja wyłączona. Koniec rejsu.

Zdjęcia z Grenlandii są w naszej Galerii.

Trasa rejsu może ulec zmianie w zależności od warunków pogodowych. Ostateczną decyzję podejmuje kapitan w oparciu o prognozy pogody.

Rejs odbędzie się niezależnie od ilości osób – w przypadku gdy na rejs zgłosi się 1-2 osoby składka na „kasę jachtową” nie przekroczy 20 Euro

<< ZAREZERWUJ MIEJSCE >>

Obejrzyj też inne rejsy morskie na Bergu w 2017 roku.