I już pomału dobiega końca nasz pobyt na Karaibach. Szykujemy się do rejsu na Azory – popłyniemy sami – poczujemy się jak prawdziwi „cruisingowcy”.
Stoimy w Simson Bay na Saint Martin, a z nami oczywiście „Karolki” i „Ziarnka” co oznacza pozytywną atmosferę.
Ostatnie dwa tygodnie spędziliśmy płynąc tu z Martyniki. Wyspy nawietrzne okazały się zupełnie inne od zawietrznych… i co tu kryć – nie wytrzymały konkurencji z nimi. Zdecydowanie południowa część jest bardziej malownicza i łatwiej tam o lazurowe zatoczki.
Odwiedziliśmy Dominikę,a potem małe wysepki Les Sainties skąd popłynęliśmy na Monserat. Mijając wyspę poczuliśmy znajomy zapaszek opróżnianego „zbiornika gówienkowego”… z niepokojem zaglądałam do mesy… a to się okazało, że to wulkan (działąjący) smrodzi na całego. Niestety kotwicowiso było zbyt niespokojne więc popłynęliśmy dalej.
Na wyspy: Nevis, St Christopher, St Barthelemy. Tu poczuliśmy za to zapach pieniędzy milionerów z Kajmanów – akurat odbywały się regaty „superjachtów”*. Całkiem sporo stało ich w marinie i na kotwicowisku. Było na co popatrzeć.
I tak dotarliśmy do Saint Martin. To dziwna wyspa – w połowie holenderska, a w połowie francuska. Wcale nie oznacza to łatwego życia – w części holenderskiej obowiązują guldeny i dolary amerykańskie, a we francuskiej Euro… ale i dolary mają siłę nabywczą… ale jak to jest wszystko przeliczane? Bardzo to skomplikowane.
Wyspy Karaibskie w ogóle są zróżnicowane walutowo… ale jest jeszcze coś gorszego – a mianowicie gniazdka (a właściwie „gniazda wtykowe” – jak mi tu Artur w swej ścisłości podpowiada). Co wyspa to potrzebna inna przejściówka. Gdy już wybraliśmy się z komputerem skorzystać z Internetu, to za każdym razem się okazywało, że tym razem inna wtyczka jest potrzebna. W końcu się poddaliśmy.
*Strasznie obrzydliwie bogate jachty, których właścicielką mogłabym zostać i nawet się w tym odnaleźć ;)
Właściwie to wystarczyło by mi zostać właścicielką choć jednego kabestaniku z takiego jachtu – po sprzedaży, którego byśmy sobie Berga „obkupili” w sprzęty ech…
Cieszę się że w końcu daliście znak życia. Takie znikanie powinno być karalne! Już myślałem że Piraci z Karaibów ujarali was i porwali :-(
Do zobaczenia we wrześniu. Bilet na samolot już czeka. Mam nadzieję że przyjmiecie załoganta??? Maciej
Ja też się cieszę, że wszystko w najlepszym porządku jest -a właściwie, to może być inaczej? Eeeee, na pewno nie, tylko ten rejs marcowy trwa i trwa i trwa…., przynajmniej na stronie :)
Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia w lipcu,
Joanna
fajnie czytać nową relację Aniu) ) jak nie mam wieści, to się strasznie stresuję; pomyślnych wiatrów; i chyba „nuda” Was nie dopadnie… hihi, buziaki Mama
No to miłego przelotu życzę.. będziecie troszkę bliżej :)
Miło się to czyta, fajnie macie.Ja 2 tygodnie temu wróciłem z krótkiego rejsu po rajskich Seszelach, co za cudo! Już zazdroszczę tych Karaibów.Odezwijcie sie z Azorów Tomek
Przyznam, że az szlag mnie trafia, że nie moge dołączyć do Was. Niech Wam z baksztagu (ostrego) wieje :)