Wczoraj dopłynęliśmy do Horty. Miłe przyjęcie przez naszą niestety niedoszłą załogę (nie zabili nas, a nawet wykazali duże zrozumienie – za co bardzo dziękujemy), pyszny rosół, gorący prysznic i dołaczone do niego mydełko (gratis) z napisem „Enjoy your life” doprowadziły już nasze zdrowie psychiczne do normalnego stanu. Nawet morale zaczyna wystawiać nos z zęzy… ale czeka nas jeszcze przelot do Lizbony więc jest baaardzo ostrożne :). Nikt ostatecznie z nami nie płynie, kontynuujemy więc nasz romantyczny rejs we dwójkę.
Rety! Jak tu po tej stronie Atlantyku zimno! Przecież temperatura spada nawet poniżej 17 stopni! Woda to w ogóle lodówka – ma 15 stopni. Brrrrrrrrrrrr.
Na morzu są jeszcze nasi przyjaciele na „Karolce”, wypłynęli tydzień po nas z Karaibów… i im, tak jak i nam, na 300Mm przed Hortą przestało wiać… Współczujemy im bardzo i teraz my trzymamy za nich kciuki.
P.S. Dziękujemy oficjalnie za wszystkie ciepłe maile – one też podziałały „budująco”.
Witajcie Mili!
Kamień z serca mi spadł i to z hukiem wielkim! Nie dlatego, że się o Was bałem. Choć nuta niepokoju była. Wiedziałem jednak, że dopłyniecie cali, mężnie, dzielnie i bohatersko. Źródłem troski było to, że na wiadomościach, jakie dochodziły z rejsu, pojawiało się zamiast Artur imię – Anton /czy jakoś tak/. I to uporczywie. W głowę zachodziłem, co zrobiłaś Aniu z Arturem, a wyobraźnia podpowiadała różne wersje i nie były one przyjemne. A ponieważ jestem mężczyzną z przeszłością / i po przejściach/ to i wyobraźnię mam dość rozbudowaną. Ale, ku wielkiej uldze mojej, jest dobrze, czyli tak jak było. Bo Berg bez Artura jest nie do wyobrażenia, a i Berg bez Ani zupełnie nie byłby „tym” Bergiem. a tak wszystko jest OK.
Dlaczego jednak płyniecie znowu sami? Kto zatem sprawdzi, jak nie załoga, czy Artur to naprawdę „ten”Artur, a nie jakiś – za przeproszeniem – Anthony?!
Ściskam długo i serdecznie!
I żałuję, że jestem , cholera, tak daleko.
Jurek
Ha! Muszę przyznać, że i mi wyobraźnia podsuwała, jak staliśmy tak na tym Atlantyku, co by tu z Arturem zrobić (bo przecież ktoś winien być musi ;))… i co tu kryć – parę pomysłów miłych nie było. Na szczęście me gołębie serce przeważyło i wierz mi na słowo Artur w Horcie to „ten” Artur co zawsze… a dziś nawet świeżutko ogolony!
Witajcie dzielni globtroterzy :))))))))
Gratuluję przejścia w duecie Atlantyku. Jestem pod wielkim wrażeniem.Teraz już tylko kilkaset mil i „dom” Europa.
Zaokrągliły się marzenia i przypomniał mi się nasz wspólny rejsik z 2008-go roku z Azorów do Malagi. Też z wiatrem byliśmy na bakier i ostatecznie z powodu flauty wylądowaliśmy w Kadyksie. Widać więc moi drodzy, że rejony te was nie rozpieszczają.
Gorąco pozdrawiam i trzymam kciuki za następny etap.
Andrzej (Sierżant)
Dzięki. Tyle, że z tego co pamiętamy, tam zatrzymał nas ostatecznie przeciwny wiatr z Cieśniny Gibraltarskiej… Teraz mamy na szczęście krótszą trasę… ale jak na razie prognozy nie są optymistyczne.
A z „Twojego” rejsu – Łukasz – tak „rozsmakował” się w dłuższych przelotach, że przepłynął z nami Atlantyk – z Zielonego Przylądka na Karaiby :)
Pozdrawiamy.