Zbliża się „sezon ogórkowy” na Bergu. Już teraz mamy dwu tygodniową przerwę. Artur przepłynął na Fuerteventurę w poszukiwani dogodnego miejsca na postój remontowy. W planach jest wyjęcie masztów więc i dźwig musi być odpowiedni.
Oczywiście na Kanarach to ze wszystkim jest „no problem”… do czasu gdy zaczynają się działania :). Wtedy trzeba uzbroić się w ogromne pokłady cierpliwości… w końcu jak się chce mieć „ordnung” to zawsze można wyciągać jacht u naszych zachodnich sąsiadów… Ale co tu kryć – przecież my „manianę” – mimo wszystko – uwielbiamy.
Na poprzednim rejsie wynajęty na Gran Canarii samochód zepsuł się w połowie wycieczki… telefon do wypożyczalni, a tam sjesta! Dobrze, że samochód „padł” w ładnym i turystycznym miejscu – na Pico de Bandama – przynajmniej było towarzystwo wielu turystów i widoczek na największy na wyspie krater wulkanu.
P.S. od Ani. Dowiedziałam się, że stała się rzecz straszna! Moje zapasy makaronu i ryżu pożarły wołki zbożowe! Bezlitośnie – wszystko! Teraz wszędzie widzę „wołeczki”… ale na szczęście nie mam ochoty ich całować, bo to już nadaje się do leczenia: Halama i wołki zbożowe.