I znów mamy relację od załogi. Hmm… czuję pod skórą fajną atmosferę rejsu… Nic dodać nic ująć :)
„Rejs zaczął się w Tromso. Z minimalnym opóźnieniem spowodowanym norweskim świętem narodowym, a co za tym idzie zamknięciem spożywczaków na cztery spusty.
Jednak w poniedziałek, osiemnatego maja, załadowany po brzegi jedzeniem i piciem na 15 dni dla ośmiu osób (To jest ze 200 kilo jedzenia. W życiu nie zrobiłem takich zakupów. Dostaliśmy zniżkę w markecie.) – Berg ruszył na mroźną Północ. Dowodzony rzecz jasna przez Artura, pod którego niezastąpioną komendą znalazło się siedem osób. Tomek, drugi Tomek, Krzysiu, Maciek, Magda, Grzesiu i niżej podpisany – Franek.
Prognozy nie napawały nas optymizmem, cytując Artura – „Nie mamy się dokąd śpieszyć”. Przewidywały one klasyczny wmordewind na kolejne dni, ze sztormem w pierwszy dzień. Nie śpieszyliśmy się więc. W nieprawdopdobnie pięknej scenerii fiordów północnej Norwegii, oświetlani przez nocne słońce, przy akompaniamencie warczącego dieselka, dotarliśmy spokojnie na wyspę Vanna, tuż przed wylotem na Ocean.
Spędziwszy tam noc, dzień i kolejną noc, zwiedzaliśmy tundrowy krajobraz, Magda i ja wybraliśmy się nawet na spacer w góry. Atrakcją numer jeden stały się pasące się w ogródkach koło domów renifery. W środę 21 maja, rozpoczęliśmy przelot na oddalony od nas o 600 mil morskich Longyearbyen na Spitsbergenie. Wyszliśmy z fiordów na ocean, zostawiwszy za rufą malowniczą Norwegię. I wtedy zaczęło Wiać. Bajdewind przechylił Berga w lewą stronę, a fale skutecznie uprzykrzały życie kambuzowej wachcie. Wachty, które dyżurowały na pokładzie nie miały zresztą wiele lepiej. Arktyczne wody oblewające nam sztormiaki były co najmniej intensywnym doznaniem. Atmosfera na jachcie była wyborna. Kambuz stawał na głowie żeby przyrządzić pyszny obiadek na miotającym się jachcie (ze świetnymi rezultatami), mokrzy jak ścierki wachtujący na pokładzie rozbijali dziób Berga o kolejne zwały wody, a Artur Czuwał. Wyspę Niedźwiedzią byliśmy zmuszeni ominąć, wiatr był bezkompromisowy. Ale ten sam wiatr pozwolił nam już trzeciego dnia, w sobotę rano, 24 maja zobaczyć bielejące na horyzoncie góry Svalbardu.
Z żeglarskim pozdrowieniem
Franek Bukowski”
P.S. zdjęć było więcej, ale z jakiegoś powodu dotarły uszkodzone pliki… może zmarzły :)
Było zimno, wiało mocno. Jak stwierdził Franek nigdy nie myślałem że lecąc do Oslo będę leciał na południe, z wiarą i marzeniem, że będzie cieplej, a Polska będzie się wydawać, co najmniej, riwierą Francuską. Już z domu. Chcę podziękować Arturowi i wszystkim z którymi dane było przeżywać te cudne chwile. Rejs był trudny, ale gorąca atmosfera i nieprawdopodobna radość z przeżywania tej przygody pozostaną z nami na zawsze – Dzięki
Tomek Jankowski