Berga „zamurowało” na dłużej w Isafjordzie i nie udało się dopłynąć do Reykiaviku… Załoga opuszczając Berga, dała się namówić na pozostawienie kilku zdjęć i relację… wielkie dzięki dla Marcina – za poniższe słowa, Tomka i Krzysztofa za obrazy.
„Jest, widać go. Svalbard pod nami – po 24 godzinach od wylotu z Krakowa wreszcie docieramy na miejsce. Jeszcze tylko podejście do lądowania, krótka podróż autobusem (oczywiście z polskim kierowcą) i meldujemy się na jachcie. Wita nas Przemek zwany Zbyszkiem, Artur na „mieście” załatwia sprawy. Zrzucamy bagaże (Ja i Jacek) i próbujemy wybrać się do miasta – po drodze łapie nas Artur i wycieczka do miasta zamienia się w wycieczkę po kanister :)
Po powrocie dowiadujemy się ze ostatni, czyli Tomek zwany Tatą, dotrze z jednodniowym opóźnieniem z powodu odwołania lotu. Zwiedzamy okolice, przed sklepem poznajemy lokalną Anię oraz dwóch jej chłopaków – Staśka i Marka, a później tatę Maćka. Umawiamy się na sobotnią wizytę, która staje się najkrótsza wizyta świata – po 5 minutach od wejścia, jak tylko zdjęliśmy buty dzwoni Artur – wracajcie natychmiast, fala jest tak duża ze musimy uciekać z mariny na kotwicę. Ania podwozi nas do łódki – i tyle się widzieliśmy – stoimy na kotwicy do niedzieli, czekamy aż fala się uspokoi. W nocy atak sąsiadów – czujny Jacek zauważa na swojej wachcie, że na jednym z sąsiednich jachtów puszcza kotwica i zaczyna on dryfować prosto na nas. Próbujemy obudzić załogę, najpierw rakietnicą, a potem poznajemy „latające makrele w pomidorach” – okazuje się ze łodka jest pozostawiona bez dozoru. Próbujemy podnieść kotwicę i uciekamy w ostatniej chwili – między łódkami było już mniej niż 2m a fala spora. Przestawiamy się na nowe miejsce i idziemy spać. Sąsiedzi po dalszym dryfowaniu stanęli – w połowie drogi do brzegu. Rano dociera Tomasz – Artur pokazuje mistrzowskie podjecie do kei na dużej fali, zgarniamy ostatniego i wracamy na kotwicę.
Po kilku godzinach docieramy na miejsce i cumujemy longside to jakiegoś kutra. Potem krótka wspinaczka, spacer w błocie po kolana i jesteśmy w „centrum” – jak to wyglądało zobaczcie na zdjęciach (link do galerii na końcu wpisu).
W nocy z wtorku na środę, po 12 godzinach postoju ruszamy na Islandię. Przed nami ponad 1000 mil i szansa na przystanek przy Jan Mayen jak pogoda pozwoli.
Pogoda pozwala – po 6 dniach i 600 milach, całość drogi na żaglach z popychaniem silnikiem od czasu do czasu, docieramy na Jan Mayen. Kotwiczymy przy wyspie, pompujemy ponton, wskakujemy w teletubisiowe ubranka i na dwie tury zwiedzamy okolice. I ciach – Tomasz znajduje czaszkę niedźwiedzia polarnego.
Marcin
Więcej zdjęć z rejsu w GALERII
Wykupili cały dostępny zapas chleba w Longyerabyen – wystarczyło wam? ;)
Z tego co wiem dowieźli sporo do Islandii ;) [Ania]
Tomek po rejsie Tromso:Longyearbyen powiedział: czuję niedosyt. Trzeba będzie tu wrócić… I tyle komentarza wystarczy. A u nas >32C od kilku dni, i słońce codziennie zachodzi. Bez sensu.