Rejs morski nr 6/2010 – krótka relacja.
Start: Longyearbyen (Spitsbergen) – 26.06.2010
Meta: Longyearbyen (Spitsbergen) – 10.07.2010
Postój |
Żagle |
Silnik |
Mm |
174h |
14h |
132h |
439 |
Załoga zaokrętowana w składzie:
I wachta: Janusz
II wachta: Marcin
III wachta: Wojtek
IV wachta: Bartek
Odwiedzane porty: Barentsburg, NyAlesund, Pyramiden
Relacja napisana przez Bartka (IV oficera) przyszłego dziennikarza i podróżnika:
Podróż samolotem świetna, gdyby nie to, że we Frankfurcie zgubili nam bagaż i doleciał na Spitsbergen dopiero na następny dzień… Było strasznie zimno ale mieliśmy szczęście po przez 3 dni cały czas świeciło słonko i trzeba było się przestawić na tryb: śpię kiedy mi się podoba :) Po dwóch dniach wyszliśmy w morze, wiatr w mordę ale jakoś dopłynęliśmy do rosyjskiego Barentsburga, gdzie zatrzymała nas mgła arktyczna na ponad dobę, ale dzięki temu zwiedziliśmy sowiecki gród. Wiatru – zero, więc na silniku 'pyr, pyr, pyr’…
Tak dopyrkaliśmy do Ny-Alesundu gdzie znajduje się kilkanaście stacji badawczych z całego świata. Niestety nie zabawiliśmy długo, bo chcieliśmy dopłynąć jak najbardziej na północ wyspy. Po drodze zwiedziliśmy kilka fiordów z potężnymi lodowcami schodzącymi prosto do wody – widoki niesamowite, którym towarzyszy trzask lodu. Trzeba było omijać góry lodowe, ale jakoś daliśmy radę.
Jest coraz zimniej… Jesteśmy w Virgohamnie – pozostałości po wyprawie na Biegun Północny sprzed ponad 100 lat – kilkadziesiąt zardzewiałych beczek, kupy desek, tony gwoździ i fundamenty po domkach i hangarze na sterowiec. I wszystko co pochodzi z czasów II Wojny Światowej lub jest starsze jest zabytkiem i pod żadnym pozorem nie można dotykać bo płaci się spore sumy… Wtedy mieliśmy wielkie szczęście… Kiedy pontonem wróciliśmy na jacht, ledwo zdążyliśmy coś upichcić gdy naszymi śladami po śniegu przechadzał się spory misio… Wszedł do wody, opłynął jacht i odpłynął na pobliską wysepkę.
Tutaj już każdy centymetr lądu jest pokryty śniegiem i lodem, nawet fiordy nie są do końca rozmarznięte i musimy zawracać. Brakowało nam tylko kilka, żeby 'zaliczyć’ 80 stopień, ale było strasznie zimno, nie było w ogóle wiatru i zbliżał się niż więc woleliśmy stamtąd zmykać. Po drodze zauważyliśmy jeszcze kilka miśków na lądzie, na szczęście z daleka.
Po trzech dniach dopływamy do kolejnego rosyjskiego osiedla, tym razem całkowicie opuszczonego – do Pyramiden. Dalej nie mogę się nadziwić, że słońce świeci 24h na dobę i o północy jest nie wiele niżej niż o 12 w południe. Toteż o po południu wychodzimy zwiedzać miasto – można by kręcić film o duchach… :) Obowiązkowo w samym środku stoi pomnik Lenina. Wspinamy się starym szybem kopalni na przełęcz skąd widoki są bardzo rozległe ze względu na czystość powietrza. Nad ranem wracamy i idziemy spać. Stąd mamy już kilka godzin drogi do Longyearbyen – stolicy Svalbardu. Tutaj po raz pierwszy od 9 dni bierzemy prysznic :) Jeszcze nigdy wcześniej bardziej nie doceniłem tego wynalazku jak właśnie tego dnia… Robimy obowiązkowe zakupy pamiątkowo – żywieniowe po czym udajemy się na spacer w góry – także w środku nocy.
No cóż, trudno było mi się pożegnać ze Svalbardem bo było na prawdę cudownie, tam wszystko jest inne niż u nas, jeden z ostatnich kawałków na Ziemi nie dotknięty ludzką ręką. Ale niestety za mało czasu by oczy mogły się tym wszystkim nacieszyć…
Nasze zdjęcia z rejsu: TUTAJ
Zdjęcia Marcina: TUTAJ