I zamurowało nas w Ponta Delgada…
Miało być pięknie. Po przepłynięciu Atlantyku spokojne zwiedzanie Azorów… potem szybki skok do Lizbony i bardzo lubiana przez nas Portugalia w leniwym rejsie od portu do portu…
Widać w tym sezonie nie dany jest nam spokój. Pogoda zupełnie nieprzewidywalna… nasz znajomy określił to bardziej dosadnie… mianowicie, że „pogodzie odp……… w tym roku”. Może i trafnie. Aktualnie wieje z północnego-wschodu. Prognozy nie zapowiadają zmiany przez następne 4-5 dni. Oczywiście liczymy na to, że się nie sprawdzą, więc trzy razy dziennie sprawdzamy griby, mapki i … mamy jeszcze nadzieję.
Nie mniej, na Lizbonę już szans nie mamy.
Zaczynam denerwować się na Artura, że nie jest bogiem wiatru… ja zaczynam być boginią chmury gradowej, która rośnie z każdym dniem nad moją głową. Strzelają z niej pioruny i – co dziwne – powoduje „muchy w nosie”… No cóż… możecie śmiało współczuć Arturowi.
Zróbcie tam pospolite ruszenie, odwiedźcie swoich bogów, zapalcie kadzidła, podrzućcie na tacę… pielgrzymki na Jasną Górę nie wymagamy… ale wymodlić nam tu dobry wiatr byście mogli! (Tylko nam tu nie piszcie, że „taka karma”…)
Całkowicie pomyślnych wiatrów
Z całego serca tego samego, co wyżej.