Wieści z Maroka

Przebiliśmy się (dosłownie) do El Jadidy. Cała dobę pod wiatr i falę – chyba nas pogięło ;) – ale musieliśmy się już ruszyć z Mahommedii. Była to wycieczka traktorem, po wzburzonym morzu… ale daliśmy radę.

Zanim jednak opuściliśmy Mahommedię wzięliśmy udział w „jachtowym party” zorganizowanym przez sympatycznego bosmana Ahmeda. Było nieco do zjedzenia i znacznie więcej do wypicia. Głównie wino, ale mocy dodawał trunek ze Słowenii i własnej roboty „rabarbarowy killer” z Francji. Było międzynarodowo i wesoło. Dobrze, że imprezę zakończył deszcz, bo poranek byłby bardzo ciężki… a tak był tylko ciężki.

Aha – wygarnęliśmy Francuzom wszystko co sądzimy o ich celnikach. A co!

Maroko jest nazbyt arabskie. I tyle w tym temacie. (Mnie – Anię – wbiło „w za ciasne stringi” i się wyluzować tu nie mogę).

I wszechobecna muzyka… za głośna… uhlaaaghullaahaaanaaahhaaannaaajjjjj… skupić się nie daje… ale jedzonko mają pyszne!