Artur podesłał kolejne wieści z Berga… fajnie się czyta relacje Wojtka :)
„Kolejne dni postoju w Frederiksdal (a także w dalszej części podróży) nie przyniosły tak łaskawej pogody, jakbyśmy sobie tego życzyli- mimo bardzo przyjemnych temperatur, wiatr albo wiał w dziób, albo wcale. Wskutek tego, krzątanie się po okolicy wymagało niemal ciągłego użycia silnika. Wychodząc z Frederiksdal, przeuroczego miejsca rodem z bajki, skierowaliśmy się ku Unartoq- niedużej wysepki położonej pośród fiordów, na której to można zaczerpnąć kąpieli w geotermalnie ogrzewanym jeziorze. Czekało nas jednak kilka małych rozczarowań- coś, co na zdjęciu satelitarnym wyglądało na keję, okazało się kamienistą plażą- toteż przystanęliśmy na kotwicy. Miejscowość (przez którą oczekiwana keja miała być uzasadniona) oznaczona na mapie okazała się rozrzuconymi po wyspie pięcioma chatami (krzyży na cmentarzyku z kolei doliczyliśmy się sześciu…). Gorące jezioro w rzeczywistości okazało się znacznie mniejsze- bardziej oczko wodne lub bajorko niż jezioro czy choćby staw.
Niemniej, krystalicznie czysta, ciepła woda była taka, jaka powinna, poprawiając znacznie nastroje. Wymoczeni i w końcu rozgrzani udaliśmy się w dalszą drogę, w kierunku Qaqortoq (zwanego też Julianehaab). Po drodze mijało nas wyjątkowo dużo małych motorówek, prawdopodobnie udających się również na gorącą kąpiel (w sumie nic innego w tamtym kierunku nie było…). Qaqortoq miało być jednym z centrów życia w tej okolicy. I rzeczywiście, w porównaniu do poprzednich osad, tutaj mieliśmy do czynienia z miasteczkiem- jak na to, co widzieliśmy dotychczas- niemalże metropolią. Są drogi, samochody, hotel, muzeum- wszystko, czego można oczekiwać w zwykłym 'europejskim’ mieście. Może tutaj uda się w końcu kupić grenlandzką banderkę, na którą polujemy na każdym przystanku? Sklep jest, flagi są, jest też niedziela, zatem większość interesujących nas obiektów jest zamknięta- trudno. Po wypoczęciu, ruszyliśmy w ostatni już przeskok- do Narsarsuaq, miejscowości z lotniskiem, miejsca zakończenia tego etapu. Lawirując pomiędzy mieliznami i wysepkami cieszymy się słońcem i wyjątkowo wysoką temperaturą. Nawet woda stała się iście kąpielowa- 7,4 stopnia! Ponadto w głównym fiordzie, którym biegła większość trasy, w końcu mogliśmy wyłączyć silnik. Uruchomiliśmy go dopiero po kilku godzinach, niedługo przed celem. Wejście do Narsarsuaq obyło się bez większych przeszkód (oprócz małego rozczarowania miejscową keją). Niestety, miejscowości tej brakuje już wdzięku poprzedniczek- poza lotniskiem i masą turystów (i komarów! Skąd tyle tego tutaj lata?) nic właściwie tutaj nie ma. Ani cywilizacji, jak w Qaqortoq, ani spokojnej i przyjaznej atmosfery jak w Frederiksdal, ani widoków jak wszędzie dotąd. Taka trochę pustynia.Tak oto dotarliśmy do końca tego etapu, teraz już tylko sprzątanie, pakowanie i wyjazd. Niebawem zjawi się kolejna załoga, gotowa razem z Arturem przeżywać przygody na Bergu.”
Autor: Wojciech Lasota
A więcej zdjęć w GALERII Rejsu 7