Grenlandzka epopeja, odcinek II i III.

SPOT poinformował, że wszystko „OK” (aktualna pozycja), a Jurek „nadał” z Berga nową relację.

26.07.2014

Grenlandzka epopeja, odcinek II.

Być może tytuł tej relacji jest nieco na wyrost, potraktujcie go więc z przymrużeniem oka, ale czy naprawdę tak rażąco odbiega od prawdy? Kto w Was płynął po Morzu Grenlandzkim? A my płyniemy! Kto z Was marzł niemiłosiernie, mókł w grenlandzkim deszczu, dawał się straszyć górom lodowym, wypatrywał oczy mglistą szarą nocą by je ominąć, wyczyniał za sterem wygibasy, by choć trochę się ogrzać? My! Dla nas jest to epopeja i koniec!Wczesnym popołudniem, 25 lipca, opuszczamy Narsaq. Fiord zasypany lodem. Dużo tego. Zaczynamy się już przyzwyczajać choć to dopiero początek rejsu. Lód staje się elementem krajobrazu, dominującym. Tę górę weź lewą burtą – mówi Artur. OK, odpowiadam, lewą burtą. Prosta to w końcu komenda. Po niezbyt długim czasie słyszę jednak jego niepokojąco spokojny i jakby trochę zimny, żeby nie powiedzieć – lodowaty – głos – „ale mnie chodzi o tę lodową”. Ha, ha, ha – ale zabawne!

Wraz z opuszczeniem Narsaq, po przejściu Skovfjordu opuszcza nas też dobra pogoda. Chmur coraz więcej, deszcz z przelotnego przechodzi w ciągły, robi się szaro i mgliście. Wiatr miał być od rufy, prognoza obiecywała fordewind i baksztag, jest bajdewind. Paskudnie. Chciałoby się powiedzieć: „biednemu zawsze wiatr w oczy”, ale to już rzeczywiście byłoby biadolenie. Wachty nocne jednak trudne, mokre, zimne. Dla Artura noc nieprzespana, my w końcu jesteśmy na pokładzie po dwie godziny, potem w śpiwór, a on całą noc na nogach, przy radarze, przy mapach i przy nas. Dzień przynosi ulgę o tyle, że jest jasno. Góry lodowe coraz większe, imponujące wprost, o najdziwniejszych kształtach budzących wyobraźnię. Pogoda wciąż marna, ale my staramy się nie zapomnieć, że wiara góry przynosi, a Grenlandia jest piękna. Bo jest! Wiatr od dziobu ma rosnąć. Żeglarz z wiatrem nie walczy, on wiatr wykorzystuje. A ponieważ nie mamy takiej możliwości, chowamy się na noc w Arsuk, maleńkiej. sprawiającej wrażenie bardzo zaniedbanej eskimoskiej miejscowości. Świętujemy imieniny Ani /ja także Hanny*/, jest zgoda na małego drinka /mówiąć szczerze bardzo małego/, jest toast Kapitana i długi wieczór późno w noc.

28.07.2014, godz. 01.40 (a tu odcinek III)

Godzinę temu weszliśmy do Paamiut. A dzień zaczął się, jak w piosence Jurka Porębskiego. Z Arsuk „wyszliśmy o piątej rano; ciężko było wstać; a nordwestowa szóstka jeszcze nie przestała wiać”. Tak naprawdę wstaliśmy żwawo, szóstka jednak w dziób wiała /no, może to byłą piątka/, a nieproszona fala wchodziła na pokład. Szliśmy mozolnie przed siebie, a jacht, jak w innej piosence, „niebu i morzu się kłaniał”. Około 11.00 wiatr zelżał i odwrócił się. Żegluga zrobiła się przyjemniejsza. Wielkie góry lodowe oczywiście, kry na szczęście mało.


Z przykrością informuję, że kronikarz rejsu został obsobaczony przez Bożenę. Że straszy, że bliscy się niepokoją, że piszę o jakichś niebezpieczeństwach, a przecież żegluga jest bezpieczna. Komunikuję więc, pod przymusem, choć prawdziwie to, co wszyscy wiedzą: oczywiście jest bezpieczna, jacht solidny i godny zaufania, podobnie jak kapitan, doświadczony, z wyobraźnią i wielkim poczuciem odpowiedzialności, i niezamierzający działać na własną szkodę.
A że chwilami mokro, zimno, wietrznie, mgliście, lodowo górzyście … jak ma być? W końcu po to przyjechaliśmy, choć pogoda przez pierwsze dni bardzo nas rozpuściła i zdekoncentrowała.
Ręce grabieją? Zdarza się. Schodzę po którejś wachcie i zapięcie spinacza do bielizny, by podwiesić mokrą rękawiczkę, jest niewykonalne nawet dwoma rękami. Zapalniczki nie mogę zapalić, by uruchomić kuchenkę i zrobić sobie herbatę. Nie będę nikogo budził, by mi pomógł, bo to jeszcze nie pora, by wołać:”siostro basen!” Jeszcze parę lat. Wyobrażam więc sobie, że właśnie wypiłem kubek gorącej herbaty, z cytryną, miodem, a nawet może malinami suszonymi /tak, tak, są na jachcie, dzięki Hani*/ i wystarczy, drugiej już nie będę pił. Wciskam się w śpiwór, rękami sztywnymi obejmuję czule siebie samego i zasypiam z nadzieją, że jutro będzie lepiej.
Inny obrazek: wychylam się do kokpitu i mówię sternikowi: cześć Bożena, jak idzie? Świetnie, ale ja jestem Kasia – odpowiada Bożena z lekką urazą w głosie. Może ma racje, ale jak rozpoznać człowieka tylko po słonecznych okularach? Sztormiaki, biało-czerwone czy czerwono-białe wydają się identyczne, o pomyłkę nietrudno. Ubieramy się na wachty we wszystko, co ciepłe. Jest bezpiecznie, choć zimno czasami. Pamiętajcie o tym, nasi kochani i bliscy, i nie martwcie się. Najwyżej będziecie nas leczyli z kataru, którego nabawimy się po zderzeniu z upałem w Polsce.
Po południu mgła. Góry lodowe znikają, Artur włącza radar, jest bezpiecznie, co raz jeszcze potwierdzam, mijane kolosy wyglądają niebywale.
W jachcie daje się wyczuć początkowo mało uchwytna, potem wyrazistsza nuta zapachu naszej determinacji, trudu, wysiłku i poświęcenia. Nie zrozumie jej, kto nie kocha morza, żeglowania i ludzi. Towarzyszy jej druga tęsknota – prysznic, prysznic, królestwo za prysznic!

Jurek, „Maharadża zmarznięty”

Słówko wyjaśnienia, czemu Maharadża… odpowiedź jest gdzieś w połowie Atlantyku – W GALERII… albo ze trzy fotki „w prawo” :)

A wszystkie przesłane fotki z rejsu w Galerii reju 8/2014

 

(*) Hania w opowiadaniach Jurka pojawia się jak żona porucznika Colombo… zawsze w kluczowych momentach :)

One thought on “Grenlandzka epopeja, odcinek II i III.

  1. Poznaje moje straszliwe rękawice?! Już kupiłem sobie nówki. i niby o rozmiar większe :-) Tu gorąco, całkiem nie ma wiatru, nie można zaszyć się w śpiworze… Bez sensu. Pozdrawiam!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.